Kronika zapowiedzianej katastrofy. Recenzja „Zbierania kości” Jesmyn Ward

Mateusz Woliński 14.04.2020

Jak poznać czy powieść, którą czytamy jest dobra? Oczywiście istnieją pewne obiektywne kategorie w literaturoznawstwie, które pozwalają opisać tekst, jednak oddalają one go od czytelnika i jego emocji. A najpiękniejsze i najważniejsze powieście to te, które obudzą w nas emocji, przywołają wspomnienia czy formują nowe.

To niesamowite, ale tak dzieje się podczas lektury książek Jesmyn Ward. Opowiada ona, wydawałoby się, o dość odległym świecie i problemach. Amerykańskie południe, wciąż istniejący rasizm, zmaganie się z własną tożsamością, bieda. A jednak jej powieści, mimo, że odwołujące się do konkretnych miejsc i zjawisk, są uniwersalne.

„Zbieranie kości” to kronika zapowiedzianej katastrofy. Dwanaście dni, które spędzamy razem z Esch i jej rodziną w obliczu nadciągającego huraganu Katrina, wywoła nie mniejsze spustoszenie w nas niż sam huragan w Missisipi. To powieść dosłownie wyrwana z życia (lub śmierci). Hołd złożony tym, którym udało się przeżyć uderzenie Katriny, ale również próba przypomnienia o nich i tragedii. Ale także opowieść o brutalnej rzeczywistość sprzed Katriny, gdzie społeczność południa była pozostawiona samym sobie, bez perspektyw i szans.

My wiemy jakie jest zakończenie tej opowieści, ale Esch i jej bracia dopiero przygotowują się do huraganu. Prowadzą normalne życie, na początku nie wierzą, że zbliżający się huragan w nich uderzy ani że jest tak silny. A ich życie też jest dalekie od ideału. Ojciec alkoholik, który osuwa się coraz głębiej w nałogu po śmierci żony. Matka Esch zmarła podczas porodu. Ma również trójkę braci (dwóch starszych), którzy próbują wieść takie życie, na jakie pozwala im sytuacja.

W zasadzie pozbawieni opieki i nadziei starają się wyrwać cokolwiek ze świata. Czasami jest to ukradziony z farmy środek na odrobaczanie zwierząt, później zapasy na czas huraganu. Szczególnie uderzająca i w jakiś dziwny sposób piękna i okrutna jest tu każda relacja. Esch z Mannym, kolegą braci, z którym zachodzi w ciążę. Skeeta z Chiną – psem, którego kocha jak drugiego człowiek, przelewa na niego większość swoich uczuć, a jednocześnie wystawia do walk. To szczególnie przejmująca relacja.

Jednocześnie Ward przekazuje ogromną nadzieję w tej książce. Mimo, że w zasadzie stali się dzicy po przejściu huraganu, ich domy zniszczone, pozbawione bieżące wody i dachu, to są razem w rodzinie i swojej społeczności, wśród sąsiadów. Podkreślanie braterskiej, siostrzanej miłości, oddania, troski daje nadzieję na to, że coś przetrwało nie tylko huragan, ale także brak perspektyw.

Z jednej strony to okrutna książka, stawia człowieka w zdarzeniu z niszczycielską siłą. Z drugiej dająca nadzieję, że istnieje dobroć. O której Ward musiała się sama przekonywać, bo w trakcie huraganu jej odmówiono. I może to jest największa siła tej książki, że pokazuje, że zawsze warto wierzyć w coś więcej, w dobro, miłość… Ale o tym przekonacie się, gdy przeczytacie „Zbieranie kości”.

Jesmyn Ward 
„Zbieranie kości”   
tłum. Jędrzej Polak  

Książkę można przeczytać w ramach abonamentu Legimi oraz zakupić w wersji drukowanej.

Kategorie: